Wywiad z lek.wet. Łukaszem Łebkiem – autorem bloga “Nie zadzieraj z weterynarzem”.
Naszym gościem jest dzisiaj lekarz weterynarii Łukasz Łebek – autor popularnego, bloga „Nie zadzieraj z Weterynarzem”, którego prowadzi od 2014 roku początkowo na własnej stronie internetowej a następnie od 2019 roku na Facebooku. Pan Łukasz w 2013 roku ukończył Wydział Medycyny Weterynaryjnej SGGW w Warszawie a obecnie pracuje w przychodni weterynaryjnej w Tarnowskich Górach.
Panie Łukaszu prowadzenie bloga przez weterynarza nie jest codzienną i powszechną praktyką wśród ludzi w Pana zawodzie. Skąd pomysł na niego?
Też myślałem, że to będzie oryginalne Potem odkryłem w sieci wielu innych moich kolegów, którzy aktywnie tworzą 😉 Ja osobiście miałem zawsze dużą potrzebę przelewania myśli na papier, czy raczej edytor tekstu. Początkowo chciałem umieszczać w sieci rady dla opiekunów oparte na najczęstszych pytaniach stawianych mi w gabinecie. Blog jednak szybko stał się dla mnie czymś więcej. Swoistą formą autoterapii i przez długi czas pisałem go nie tyle po to, aby ktoś go czytał, ale dlatego że gdzieś musiałem rozładować emocje.
Pisze Pan o codziennym życiu wplatając w to ważne dla opiekunów zwierząt treści edukacyjne. Łączy Pan więc ze sobą w sumie trzy profesje: weterynarza, nauczyciela i blogera. Którą stawia Pan na pierwszym miejscu?
Zawsze najpierw jestem lekarzem weterynarii. Owszem obecnie blog żyje trochę własnym życiem i treści weterynaryjne nie zawsze grają pierwsze skrzypce, jednakże gdyby nie zawód, który wykonuję nie byłoby “Nie zadzieraj z Weterynarzem”. Dwóch pozostałych ról także nie mogę lekceważyć. Bycie blogerem daje mi dużo radości, a nauczycielem spełnienia. Wszystkie trzy role są istotnymi składowymi mojego życia.
O tym co znajduje się na Pana blogu każdy może sprawdzić sam czytając go – do czego gorąco namawiamy. Oprócz tego jednak zdecydował się Pan napisać książkę a właściwie nawet trzy. Co było motywacją dla Pana przy ich pisaniu?
Z moimi książkami jest tak, że nie ja pchnąłem siebie do pisania. Zarówno w przypadku tych dla dzieciaków, jak i “Co gryzie weterynarza” to wydawnictwa napisały do mnie z pytaniem “napiszesz książkę?”. Nic tak nie motywuje, jak wiążąca umowa 😉 A tak na poważnie. Jestem molem książkowym. W życiu mola przychodzi taki moment, że myśli sobie “zjadłem tyle słów, że sam mógłbym napisać książkę”. Realizowałem więc swoje bibliofilskie marzenie i to mnie bardzo mocno napędzało.
O czym opowiada i dla kogo jest przeznaczona ostatnia Pana książka pt. „Co gryzie weterynarza”?
Książka to opowieść z drugiej strony weterynaryjnego stołu. Opowiada o zwierzęcym zdrowiu, a jakże! Całkiem sporo miejsca poświęcam również opiekunom. Przemycam także trochę dobrych rad. A jest dla każdego, kto chciałby poznać jak wygląda moja praca i z czym borykam się na co dzień.
Czy doczekamy się kolejnych pozycji literackich w Pana dorobku?
Apetyt rośnie w miarę jedzenia i nie wykluczam. Na razie jednak nie mam planów wydawniczych.
Przejdźmy do zawodu weterynarza jako głównej Pana profesji. Co sprawiło, że Pan wybrał ten kierunek zawodowy?
Nie lubię ludzi, bez urazy. Jestem nieśmiałym introwertykiem i lubię zwierzęta bardziej niż bardzo. Weterynaria wydawała się idealnym wyborem. Życie pokazało, że połowicznie. Zwierzęta są super tylko nie wziąłem pod uwagę, że do każdego w zestawie jest co najmniej jeden opiekun.
Wśród naszych czytelników są osoby, które marzą o studiowaniu weterynarii. Czy to trudny zawód i czy z perspektywy czasu wybrałby Pan go ponownie?
Nie bardzo mam porównanie, bo to jest jedyny zawód jaki znam. Na pewno fizycznie znajdą się bardziej wyczerpujące. Co nie zmienia faktu, że chyba jest dość wymagający. To co sprawia dużą trudność to praca pod presją i w stresie. Pod tym względem jest trudno. Dodatkowo weterynarz pracuje przede wszystkim z opiekunem, często bardzo naładowanym emocjonalnie. Bywa więc ciężko. Godzin zwykle też jest więcej niż przewiduje umowa. Mimo to nie potrafię wyobrazić sobie siebie w innym miejscu. Zawsze wybrałbym weterynarię. Czasem mówię, że byłoby inaczej, ale sam sobie nie wierzę.
Jak wygląda droga od marzenia o zostaniu weterynarzem do jego zrealizowania? Co jest w niej najtrudniejsze?
Pierwsze było przekonanie od najmłodszych lat, że będę pracował ze zwierzętami. Po drodze chwila zwątpienia i mały dryf w kierunku medycyny ludzkiej. W końcu najważniejsza decyzja w życiu, że jednak idę na weterynarię. Jednak najtrudniejsze na drodze ku byciu wetem były dla mnie studia. Zabrały mi cały czas i energię. Nie chciałbym tego powtarzać.
Jakie są dla Pana najtrudniejsze chwile w zawodzie a jakie sprawiają, że utwierdza się Pan w słuszności swojego wyboru zawodowego?
Ciążą mi wszystkie śmierci i bezsilność z nimi związana. Czasem choćby stanął na rzęsach zwierzę odchodzi. Bolą mnie także zaniedbania i świadomość, że wielu nieszczęściom moglibyśmy zaradzić, gdyby opiekun przyszedł wcześniej. A co najbardziej lubię? W tym fachu nie ma nudy i rutyny. Nigdy nie wiesz, kto następny wejdzie do gabinetu. No i satysfakcja z trafnych diagnoz oraz sukcesów w leczeniu. Dopamina skacze wtedy w górę, jak po zjedzeniu czekolady po długim poście.
Trudno postawić trafną diagnozę choremu zwierzęciu, które nie powie przecież co go boli. Jak my jako opiekunowie zwierząt możemy pomóc weterynarzowi, który stara się zdiagnozować naszego pupila?
Po pierwsze: znaj rutynę swojego zwierzęcia. To ty jesteś z nim cały czas, a lekarz widzi je tylko chwilę. Znajomość rutyny pozwoli na rozpoznanie zachowań niewłaściwych. Trzeba wiedzieć wszystko o kupie, sikach, aktywnościach i zwyczajach żywieniowych swojego przyjaciela. Te informacje są bardzo ważne i opiekun jest jedyną osobą, która może mi ich udzielić.
Po drugie mówić. Dużo. Przed wizytą warto odpowiedzieć sobie na pytanie “co mnie właściwie niepokoi?”, zrobić bilans obejmujący wspomnianą rutynę. Wszystkie przemyślenia wyrazić głośno w gabinecie. Nie bój się lekarza, on jest tam żeby ci pomóc i nie uzna twoich zeznań za śmieszne czy głupie. Wszystko może być ważne.
Na koniec: pytaj. Nie da się odpowiedzieć na niezadane pytania, a zrozumienie zaleceń jest kluczowe dla sukcesu terapii. Lepiej zapytać jeden raz więcej niż raz za mało.
Czy nie boi się Pan, że po pewnym czasie dopadnie Pana wypalenie zawodowe?
Boję się. Coraz częściej czuję się zmęczony i czasem, gdy nagromadzi mi się zła energia zastanawiam się “czy warto się tak zajeżdżać?”. Wierzę jednak, że świadomość istnienia problemu jest pierwszym krokiem w podjęciu walki.
Czy pisze Pan również artykuły stricte weterynaryjne na innych portalach branżowych?
Nie. Szczerze nie mam ambicji, aby być naukowcem. Do tej pory jedyną aktywność edukacyjną, stricte branżową jaką podjąłem była rola prelegenta na konferencji dotyczącej właśnie wypaleniu zawodowemu.
Prywatnie jest Pan mężem i ojcem dwójki dzieci. Czy łatwo jest Panu pogodzić życie prywatne z zawodowym?
Bardzo staram się nie przynosić pracy do domu. Aby temu zapobiec mieszkam w innym mieście niż pracuję. Nie mam w domu leków i narzędzi, więc nikt mnie nie nachodzi z prośbą o poradę/interwencję. Znaczącą rolę odgrywa też fakt, że jestem pracownikiem, nie właścicielem przychodni. Dzięki temu po pracy nie muszę myśleć o biznesie.
Oczywiście nie da się postawić grubej kreski między czasem w pracy, a byciem w domu. Często pracuję dłużej niż to wynika z grafiku. Bywa, że jeszcze długo po powrocie do domu przeżywam emocje z całego dnia. Są takie dni, że głowa dymi od wysiłku i ciężko mi się przełączyć na “tryb domowy”.
Czy posiada Pan w swoim domu jakieś zwierzęta?
Mieszkają z nami dwa psy. Arwena jest typowym kundelkiem. Adoptowaliśmy ją ze schroniska po śmierci naszej poprzedniej psicy. Jest jeszcze Archi, chłopak w typie Beagle. On miał trochę łatwiejszy start w życiu, bo ominęło go schronisko. Adoptowaliśmy go od rodziny, która nie mogła się nim dłużej opiekować.
Udziela się Pan aktywnie na Facebooku i Instagramie. Pisze Pan książki. Zawodowo realizuje się jako weterynarz a prywatnie jako mąż i ojciec. Czy są jeszcze jakieś obszary życia, w których chciałby Pan podjąć wyzwanie? Jakie są Pana plany i marzenia?
Stale robię podchody do podcastu i chciałbym w końcu zacząć go nagrywać regularnie. Poza tym uważam, że edukacja odgrywa ważną rolę w obszarze kreowania świadomości opiekunów zwierząt. Planuję na poważnie zająć organizacją kursów dla opiekunów zwierząt. No i cały czas piszę różne teksty. Może jednak pomyślę o tej książce?
W takim razie tego Panu życzę i bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Tomasz Pabis